Skip to main content

W tym roku w Beskidzie Śląskim, a dokładnie we wspomnianym wyżej Szczyrku byliśmy już 3 razy. Zacznę może niezbyt chronologicznie, bo od wizyty w czerwcu, przy okazji wspólnego zdobywania Korony Gór Polski. Była to najkrótsza nasza wizyta, obejmowała dość szybkie wejście na Skrzyczne, na miejscu smaczne pierogi i krótkie wspominki przy bezalkoholowym, bo przed nami był trzygodzinny przejazd pod Biskupią Kopę. Podsumowując, było krótko, smacznie i słonecznie. Druga wizyta, którą chcemy się z Wami podzielić, była ostatnią, jeżeli patrzeć na umiejscowienie ich na osi czasu. Była już nieco dłuższa i wiązała się z biegiem na który zapisaliśmy się w ubiegłym roku. A mianowicie STUMILAKA. Brzmi groźnie? I taki jest 😀  no może nie do końca, jak się człowiek wcześniej przygotuje, to da się ujarzmić bestię. Ja po koronie nabawiłam się kontuzji achillesa i niestety na cały bieg go nie starczyło, jedynie do 63. kilometra. Marcin natomiast dał radę zrobić całość – 178km z przewyższeniami 9500. Wystartowało 94. zawodników, ukończyło 34. Marcin na 19 miejscu. Szczerze mówiąc, zazdroszczę mu bardzo tej ukończonej przygody, ale co się odwlecze…

To może teraz parę słów o oprawie, tzn. dojazd, nocleg, jedzonko. Do Szczyrku zazwyczaj wyruszamy wcześnie rano zwłaszcza w tak newralgiczne  wydarzenia jak Boże Ciało lub święta. Jedziemy wtedy z Poznania na A4 i stamtąd heja do Szczyrku, droga prosta, a jak wyjeżdżamy rano to jest spokojnie i unikamy korków.  Jedyny minus – wczesna pobudka. Zaraz po przyjeździe wylądowaliśmy w Pierogarni Brackiej.  Menu krótkie, kilka propozycji pierogów na słono i kilka na słodko, do tego napoje. Może właśnie dlatego, że mają tak wąską specjalizację, mają nieziemsko smaczne te ichnie pierogi. Podobnie jest z Freeride barem do którego trafiłam kilka godzin po biegu, ale nie pierwszy raz. Śmiało mogę powiedzieć, że dziewczyny specjalizują się w mega dużych i pysznych burgerach i zapiekankach, a także w… drinkach. Kosmiczne, kolorowe, zaprojektowane przez Fifkę. (Dziewczyna kończyła architekturę, jak dla mnie to musiała jeszcze chodzić na projektowanie drinków, nie boję się nawet powiedzieć, że to barmańskie dzieła sztuki). Tym razem wynajęliśmy nocleg w Apartamentach pod skocznią i polecamy je z czystym sumieniem. Przy wyborze kierowaliśmy się komfortem bliskości, czyli, żeby jak najszybciej, po przekroczeniu mety móc położyć się spać. A były one oddalone od linii mety 10 metrów. Niemniej jednak dodatkowymi atutami były: wystrój i udogodnienia, cena (75zł/os) i widok z balkonu wprost na skocznię. Trafiliśmy akurat na treningi skoczków, więc i rozrywkę mieliśmy zapewnioną.

No i trzeci opis pierwszego wyjazdu w tym roku. Pojechaliśmy na Święta Wielkanocne i zarezerwowaliśmy, moim zdaniem jeszcze lepszą miejscówkę niż apartamenty, nie przez wzgląd na udogodnienia, ale lokalizację, bowiem nocowaliśmy w Schronisku na Skrzycznem. Boskie widoki, cisza i spokój wieczorami, do centrum z górki. Kiedy wpełzliśmy na górę z plecakami wleciał obiadek i zupka chmielowa, później rozmowy z turystami. Nieco dziwne wydawało mi się zachowanie Marcina, który nadmiernie wyznawał mi tego dnia miłość. Nie żeby tego nie robił na co dzień, ale tego popołudnia natężenie było takie, że można by obdarować cały Szczyrk i wszyscy czuliby się kochani. Na następny dzień wszystko się wyjaśniło. Kiedy po śniadaniu wyszliśmy na górska wędrówkę, wybiegł przede mną, klęknął, wyjął z kieszonki biegowego plecaka pierścionek i się oświadczył. Nie jestem fanką spektakularnych oświadczyn w dużym gronie, więc te kameralne wyjątkowo przypadły mi do gustu, w dodatku było to w miejscu gdzie widoki są naprawdę cudne, po wyjściu ze schroniska w stronę Malinowskiej skały, pojawia się szeroka panorama Beskidu po jednej i po drugiej stronie i na dodatek na tamtą chwilę byliśmy na szlaku sami. No dobrze dość tych słodkości, bo to nie koniec przygód na ten dzień. Razem z nami w schronisku nocowała przesympatyczna para, którą poznaliśmy już pierwszego wieczoru.

Kolejnego dnia mieli iść tylko do Malinowskiej Skały, ale spotkali nas na szlaku i stwierdzili, że spróbują swoich sił z nami ma Baranią, a później wrócą. Paula po drodze cała szczęśliwa powtarzała: ale super, że Was spotkaliśmy, tak byśmy siedzieli w schronisku, ale super. Później losy potoczyły się zupełnie inaczej. Rozdzieliliśmy się po wyjściu z Przysłopu, Paula i Krystian wylądowali na Kubalonce, stamtąd stop do Szczyrku(na kolejkę już nie zdążyli) zaczęli iść pieszo do góry, ale po kawałku drogi poprosili, a raczej wymusili, pod groźbą pozostania pod drzwiami na noc, pewnego gospodarza o podwózkę na Skrzyczne. Na szczęście dotarli cali i zdrowi, my pieszo byliśmy chwilę przed nimi i czekaliśmy, zastanawiając się czy wchodzą, czy może zostali na dole w Szczyrku. Paula była tak opalona, że powiedziała, że chyba muszą mówić, że złapali „lasta” na jakiś ciepły kierunek, bo nikt im nie uwierzy, że byli w górach i że tam chodzili prawie cały dzień. Aha jak Paula wchodziła do schroniska, to widząc nas wymamrotała: „zabiję was” ale to uczucie, którym do nas pałała trwało tylko przez chwilę, bo po kąpieli okazało się, że jednak złapali bakcyla i będą więcej chodzić po górach. Cudownie było was spotkać, mam nadzieję, do zobaczenia na szlaku i to nie jednym. Ej, powiedzcie, że tym wpisem, pomogliśmy wam choć trochę rozeznać się po Szczyrku (chociażby na weekend). Jeżeli chcecie jeszcze o coś dopytać w poruszonych tematach (wędrówki, biegu, kulinariów lub noclegów) piszcie. Być może znamy odpowiedź 😉