Skip to main content

Korona Gór Polski w 7 dni 6 godzin i 15 minut

Skąd wziął się pomysł na tą wyprawę? Po przeczytaniu „Adventure 17”, wydanego przez National Geographic TRAVELER, gdzie wśród 17. niesamowitych wypraw, jedną z opisanych jest właśnie „wyścig po KGP” przez grupkę znajomych. Chcieli oni pobić rekord, który wcześniej należał do studentów z Kielc i wyniósł 11 dób i 8 godzin. „Chodziarze” (jak sami  siebie określają) spełnili swoje założenie i pokonali 28 szczytów w 8 dób 12 godzin i 25 minut. Tu właśnie pojawiła się myśl w mojej głowie…hmm…a może da radę to zrobić w tydzień? Zaczęłam więc planować, sprawdzać szlaki, odległości do przejechania. Zakupiłam też książkę Bartosza Andrzejewskiego „Górska Korona Polski”, która ułatwiła pracę, ponieważ mogłam sprawdzić na jaką górę z jakiej miejscowości ruszać i jakim szlakiem. W trakcie późniejszych przygotowań nieco weryfikowałam podejścia, niemniej jednak ta książka była świetną ramówką. Spisałam również listę rzeczy, która będzie mi potrzebna przez ten tydzień – jedzenie, picie, apteczka woda itp.( na samym końcu wypiszę ja dla Was, żebyście w razie chęci takiej podróży, mogli sobie skorzystać ze ściągi.

Gdzieś w okolicach marca/kwietnia, po rozmowie z moim Kumem, dołączyła do wyprawy jego dziewczyna Monika, która kocha góry chyba tak mocno jak ja. Miała wtedy tylko nieco mniejsze doświadczenie i nie ma prawka. Dlatego też zajęła zacne stanowisko mojego pilota(a nie kierowcy zmianowego) i towarzysza wyprawy. Tą opcję polecam każdemu, o wiele przyjemniej jest spać w aucie we dwójkę, zwłaszcza gdzieś w ciemnej…głuszy. W dzień wyjazdu po pracy, spakowałam wszystkie rzeczy do auta, ciuchy w torbę z Ikeła, pozostały asortyment też miał swoje oddzielne torebki, aby łatwiej się było do nich dostać. Na wykorzystaną odzież najlepiej wziąć worki na śmieci, każdy kto choć raz był na treningu, wie czym to pachnie. Ruszyliśmy w kierunku Łodzi po Monikę. Tak, tak ruszyliśmy, bo aż do Łodzi, a właściwie Piotrkowa miałam kierowcę, którego porzuciłyśmy później na dworcu PKP. BTW Dawid dzięki za wszystko. Wieczorem znalazłyśmy się już w miejscowości Św. Katarzyny. Na parkingu jakiegoś zajazdu zmieniłyśmy srebrną strzałę w zacną noclegownię, jeszcze tylko wieczorna toaleta i o godz. 24.00 mogłyśmy położyć się spać.

Dzień 1.

Pobudka 4.00 ptaszki pięknie ćwierkały, a oczy ledwo się otwierały. Kilkadziesiąt metrów dalej był parking, który prowadził prosto na Łysicę 612 m n.p.m. Także nie było na co czekać tylko zaparzyć poranną kawę, zalać płatki, zebrać majdan i ruszać po przygodę równo o 5.00. Wejście zajęło nam 28 minut, zejście 18. Po czym wsiadłyśmy do auta i  ruszyłyśmy w drogę, czekał nas dość długi przejazd w Bieszczady, bo aż  5 godzin. Po całkiem spokojnej drodze, dotarłyśmy do Ustrzyk Górnych, by stamtąd czerwonym szlakiem ruszyć na Tarnicę 1346 m n.p.m. Pogoda była piękna i słoneczna, czas wejścia 1 h zejścia 38min, także poszło lekko. Nawet grupka młodzieży, którą mijaliśmy po drodze, była lekko zdziwiona, że już wracamy. Przy końcówce trasy zjadłam kolowego żelka i ruszyłam nieco szybciej w dół,  by zagrzać wodę i zalać nasze pyszne LYO żarcie. Z tego co kojarzę, był chyba schaboszczak w sosie pieprzowym z ziemniaczkami. Kiedy Monia dodreptała do mnie obiad już był na stole, szybka zawijka sprzętu i dalej w drogę na policyjną górę. Przejazd pod Lackową 997 m n.p.m. zajmuje ok. 3h.

Wędrówkę rozpoczynałyśmy ze wsi Izby, a pieczątkę do książeczki można otrzymać tam od leśniczego, który mieszka niedaleko szlaku. Lackowa, mimo, że nie jest wysoką górą, ma mniej więcej w połowie bardzo strome podejście. Monia w pewnym momencie wycofała się i czekała na mnie przy aucie, co uważam, że było bardzo słuszną decyzją, bo wszędzie gdzie wchodzimy, a mamy choć trochę wątpliwości(i oleju w głowie) powinniśmy zrezygnować i odpuścić, góra zaczeka. Pod sam koniec podejścia usłyszałam grzmot, więc źrenice zrobiły się nieco większe, ale tylko nieco, bo to dopiero pierwszy. Przy kolejnym już ciśnienie wzrosło bardziej, ale znajdowałam się wtedy w okolicach tego stromego podejścia, a tym bardziej zejścia. W takiej sytuacji najlepiej skupić się na każdym kroku by nie popełnić jakiegoś błędu i nie zjechać w dół, dopiero gdy znajdziemy się bezpiecznie na bardziej wypłaszczonej powierzchni można ruszyć do przodu. Wejście 1h zejście 40 minut. Niemniej jednak ta góra wyssała ze mnie sporo energii. W planach tego dnia była jeszcze Radziejowa, ale ani czasu ani siły już nie wystarczyło. Przejechałyśmy tylko do Piwnicznej Zdrój(przejazd 1h), zatrzymałyśmy się na parkingu Bacówki, oporządziłyśmy i poszłyśmy spać.

Dzień 2.

Pobudka 3.00  Na szlak(niebieski) ruszyłam o 3.30. Radziejowa 1262 m n.p.m. wejście i zejście ok. 2h 15 min. Bardzo malowniczy szlak, do tego mieszkańcy lasu pojawiali się co jakiś czas na szlaku, no i możliwość obserwacji wschodu słońca… po prostu bajka, która warta jest każdej niegodziwej pobudki. Ok. pół godziny przed zejściem zrobiłam Moni budzenie, by była zwarta i gotowa ruszyć zemną dalej na Wysoką. Przejazd pod kolejny szczyt 1h i 9 minut według navi, która przeważnie nam się sprawdzała. Postanowiłam, że na Wysoką 1050m n.p.m. będziemy wchodzić od strony Wąwozu Homole zielonym szlakiem. Ostatnim razem byłam tam zdaje się w 2014r. i Wąwóz jawił mi się jako bardzo urokliwe wręcz magiczne miejsce( Na pewno jest ono super też dla dzieciaków, niezbyt długie przejście, a urozmaicone różnymi schodkami i mostkami) i takim też było teraz. Natomiast nie przemyślałam kwestii dalszej  trasy, ponieważ później jest równie pięknie z tym, że z niespodziankami co 0,5m z każdej strony. Z racji tego, że o tej porze roku jest to również trasa wypasu owiec i pozostawionych po nich niespodziankach, z których muchy mają niezłe używanie. A co robią muchy gdy nadchodzisz? Rozpraszają się na wszystkie możliwe strony, w tym również na ciebie. Zatem jeżeli chcecie tam podchodzić o tej właśnie porze proponuję poubierać coś na długi rękaw i zabezpieczyć głowę. Podsumowując trasa gówniana, ale piękna. Po zejściu, szybkiej kawce i żurku w pobliskiej przyparkingowej knajpce, przetransportowałyśmy się w Gorce w 1h i 32 minuty. W notatkach mam zapisane, by dojechać do Obidowej, do końca drogi asfaltowej i stamtąd ruszyć zielonym szlakiem na Turbacz 1310 m n.p.m. Jednak po dotarciu na miejsce zweryfikowałam plany i ruszyłam dłuższym ale mniej stromym podejściem trasy skiturowej.

Będąc już na szczycie Turbacza nie mogłam odmówić sobie by nadłożyć te 10 min i zajrzeć do Schroniska na naleśniki z dżemem i kolkę. (Trzeba było się zładować na drogę powrotną). Po krótkim przystanku, ruszyłam w drogę powrotną, a za mną ruszył deszcz, ale nie byle jaki. Soczyste żaby leciały z nieba, po trasie zaczęły się tworzyć strumienie, zatrzymałam się tylko na moment pod wiatą, żeby sprawdzić czy rzeczywiście mam telefon w torebce strunowej, bo nim dobiegnę będę cała przemoczona. Tak też się stało, raptem na ostatnie 10 minut wyszło słońce. Po szybkiej przebiórce w pobliskim TOITOIU, wypiciu IZO przygotowanym przez mojego pilota, ruszyłyśmy w kierunku Mogielicy. Pierwszy plan był ruszyć szlakiem niebieskim, ostatecznie wyruszyłam zielonym z przełęczy Rydza Śmigłego, (miał być nieco krótszy od niebieskiego), zakładał wejście 2h30m. Nakręcona już dwudniową wędrówką zrobiłam wejście  na Mogielicę (1170m n.p.m.)w 1h zejście 40 minut. I żeby nie było, że ja tam nic nie skorzystałam, absolutnie, spędziłam prawie dwie godzinki w Beskidzie Wyspowym i zdążyłam nacieszyć oko i popatrzeć na widoczki i na każdy kamyczek, bo wiadomo, że szczególnie na powrocie trzeba patrzeć pod nogi. Ostatni przystanek na naszej drodze i ostatnie podejście tego dnia to niewielki Lubomir (904m n.p.m.) położony w Beskidzie Makowskim, zaledwie 30 minut drogi od poprzedniego szczytu. Dotarłyśmy tam o dość późnej porze, wcześniej z drogi próbowałyśmy zarezerwować nocleg w PTTK na Kudłaczach, skąd wyrusza się na szlak, jednak na drodze do szczęścia(czytaj prysznica) stanęła nam grupka dzieciaków, która akurat zajmowała schronisko. Nam pozostały jedynie prycze w starym budynku obok z dostępem do… wychodka. Zaraz po przyjeździe przeniosłyśmy niezbędne nam rzeczy i ruszyłyśmy ubrane w wiatrówki, a przede wszystkim w czołówki pod górę. Z powrotem byłyśmy już grubo po 22.00 jak nie bliżej 23.00 szybka kolacja, szybki i zimny prysznic z butelki na trawie i można było nastawiać budzik na 3.00 i kłaść się spać by jak najlepiej wykorzystać te 3h snu.

Dzień 3.

Miał być najważniejszy, a może najtrudniejszy? W każdym razie miały być Rysy 2499 m n.p.m. Na Rysy w swoim życiu próbowałam wejść trzy razy, a udało się tylko raz. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jak pogoda nie dopisze to z wejścia nici. (ok. godziny 5.00 w drodze do Morskiego Oka) po rozmowie z kilkoma osobami, które przebywały w Tatrach w poprzednich dniach i godzinach, dowiedziałam się, że warunki nie sprzyjają dziś na wejście i nie wiadomo czy w ciągu najbliższych dni będą sprzyjać. Tak czy siak, szybka decyzja powrót na parking i ruszamy dalej, a jak się uda na koniec wrócimy na Rysy. A zatem po ok 1h 40 przejazdu, wylądowałyśmy pod równie piękną o ile nie piękniejszą (choć dla mnie chyba wszystkie piękne, tylko każda na swój sposób) górą. Pod Babią Górą. Wybrałyśmy szlak zielony, zaczyna się przy drodze w Zawoi – Widłach, kawałek dalej w Markowej jest parking. Cóż mogę więcej pisać, było po prostu pięknie, było cudnie, zielono, kolorowo, kamieniście i różniście (Babia jednak zachwyca swoją urodą, powiem tak wszystkie piękne, ale jak były by w tej kategorii wybory miss stawiałabym na Babią ).

Po dotarciu do schroniska dalej wybrałam trasę żółtą, którą jedynie można wejść, schodzić należy czerwoną. Kolejny na mojej koronnej drodze stał Czupel 933 m n.p.m. najwyższy szczyt Beskidu Małego. Początkowo miałam startować z Wilkowic, jednak ciągle pojawiały się jakieś zmiany, które na bieżąco trzeba było weryfikować. Także zaczęłam z Międzybrodzia Bialskiego czerwonym szlakiem, fajne dość strome w niektórych miejscach podejście. Najważniejsze na co trzeba tam zwracać uwagę to oznaczenia, są miejsca w których łatwo można się zgubić. No i jeszcze jedna podpowiedź, podczas wchodzenia czerwonym szlakiem tabliczkę z napisem CZUPEL będziecie mieli za plecami, także nie rozpędzajcie się za bardzo, a jak przed sobą zobaczycie już oznakowania niebieskiego szlaku, oznacza to – ZAWRÓĆ. Następnie kierunek Szczyrk, przejazd tylko 21minut, ale i tak w międzyczasie zdążyłyśmy zarezerwować już nocleg przez booking. Tak taak Marian, tu jest jakby luksusowo. Nocleg nie w aucie i prysznic nie z butelki. Po tych trzech dniach wymagałyśmy już porządnego szorowania, bo za dużo much ganiało za nami po szlakach. Trzeba było też osuszyć buty po Turbaczu, przejrzeć rzeczy, czy nie trzeba jakiś batonów dodatkowo zakupić itd. No ale zanim te wszystkie przyjemności to czekało nas jeszcze Skrzyczne 1257 m n.p.m. Na Skrzyczne prowadzą dwa szlaki z centrum miasta zielony i niebieski. Poszłyśmy niebieskim, na górze trwała jeszcze jakaś zorganizowana imprezka, a uczestników na tę okazję woziła i zwoziła kolejka. My nie miałyśmy tak dobrze wiec po dotarciu na szczyt, chwili odpoczynku i krótkiej rozmowie z imprezowiczami, ruszyłyśmy w dół , wiadomo po co, czkały na nas dużo lepsze atrakcje np. bieżąca woda.

Dzień 4.

Na spokojnie pobudka o 5.00 Przejazd 3h do Jarnołtówka, skąd ruszałyśmy czerwonym szlakiem na Biskupią Kopę 889 m n.p.m. przed samym wejściem spotkałyśmy jeszcze lokalnego ochroniarza, który najwyraźniej z góry wiedział, że go zatrudnimy, bo zaraz po wyjściu z auta zwracał się do nas per kierowniczki. Zaraz po tym godzinny przejazd w kierunku Góry Kłodzkiej, na którą ruszyłam z przełęczy Kłodzkiej i tu też, podobnie jak w przypadku Czupla trzeba patrzeć na oznaczenia, mało tego na samym końcu trasy należy się porządnie rozejrzeć w którym kierunku ruszyć, by znaleźć nieco ukrytą w lesie tabliczkę z oznaczeniem góry. Następny przystanek Bielice. Tu z jednego miejsca wyruszyć można na dwa szczyty z KGP Rudawiec (Góry Bialskie) 1112 m n.p.m. i Kowadło (Góry Złote) 989 m n.p.m. Jako pierwszy za cel obrałyśmy  Rudawiec, który również zachwycił mnie swoją urodą zwłaszcza w późniejszej nazwijmy to „leśnej” partii. Na górze spotkaliśmy dwie przesympatyczne osoby „Szermierze na rowerze”- prowadzą swojego bloga – polecamy dla wszystkich zapaleńców rajdowych i rowerowych.

Po krótkiej rozmowie, ruszyliśmy każdy w swoją stronę, by zejść ponownie do miejsca z którego startowałyśmy i nieco bardziej w lewo dreptać na Kowadło. Zachwycone, że tak szybko udało nam się skończyć i że jeszcze nie jest tak późno marzyłyśmy na głos co zrobimy z tym wolnym czasem.  Jak tak sobie marzyłyśmy i gadałyśmy i gadałyśmy… to przegapiłyśmy szlak i poszłyśmy tam gdzie nie trzeba, po godzinie wchodzenia po jakiś dziwnych wyrypach jednak zrobiłyśmy odwrót i rzeczywiście, szlak leciał w prawo pod górkę prawie na początku. Później track Moniki pokazał, że na Kowadło weszłyśmy prawie dwa razy. Można się bawić? Lekko przeciorane wsiadłyśmy w auto i skierowałyśmy się w stronę Międzygórza. Przejazd trwał godzinę więc byłyśmy tam ok 23.00, ale nie to było największym problemem. Wiało tam niemiłosiernie i było okropnie zimno. Mi się z auta wysiąść nie chciało, a co dopiero rozkładać się gdzieś na parkingu i oporządzać. Tu z pomocą znów przyszedł booking. Zarezerwowałyśmy pokój zadzwoniłyśmy do Pani i powiedziałyśmy, że zaraz będziemy. Niestety nocleg był chyba gdzieś na samej górze miejscowości, bo jadąc cały czas pod górę „srebrna strzała” nie uciągnęła i musiałyśmy szybko skręcić w podwórze sąsiadów poniżej. Zaczęło się lekko dymić, ale nie było tak źle, nic się przynajmniej nie zapaliło. Zabrałyśmy kilka potrzebnych rzeczy i ruszyłyśmy w stronę wynajętego pensjonatu. Ustaliłam z Monią, że ja rano wstanę i pójdę na Śnieżnik 1425  m n.p.m. ona trochę odeśpi, a auto miejmy nadzieję przestygnie, bo jeśli nie to tu kończymy naszą przygodę. Na szczęście Audiana  się ogarnęła i po moim powrocie ze Śnieżnika była gotowa do dalszej drogi.

Dzień 5.

No właśnie Śnieżnik od rana z pysznym naleśniorem z jagodami w schronisku na śniadanie. Next – Jagodna 977m n.p.m. start z przełęczy nad Porębą niebieskim szlakiem. Trasa bardzo prosta, nawet z wózkiem można się wybrać. Co warto dodać to to, że schronisko PTTK JAGODNA to jakieś niesamowicie zaczarowane miejsce, jedno z ładniejszych, (przynajmniej w moim odczuciu) schronisk. Super klimat, żałuje tylko że nic tam nie zjadłam, ale kawkę też przyjemnie było wypić. Kolejna zdobyta góra to Orlica 1084 n.p.m., na którą wyruszyłyśmy z Zieleńca zielonym szlakiem. Przejazdy pod kolejne góry po stronie zachodniej są dużo krótsze niż po wschodniej i południowej, zatem do Szczelińca 919 m n.p.m.  stamtąd było raptem pół godziny. Na Szczelińcu, w schronisku byłyśmy między 16.00 a 17.00 wiec zasiadłyśmy na obiad i na piękne widoki, zadowolone, że tak szybko norma dzienna wyrobiona.

Nigdzie się nie śpiesząc, kierowałyśmy się dalej na Przełęcz Sokolą by następnego ranka wejść na Wielką Sowę 1015m n.p.m. Jednak po dotarciu na miejsce poczułyśmy jakiś taki niedosyt a i wcześnie w miarę było i pomyślałyśmy jak to fajnie byłoby zachód w górach zobaczyć. No i oczywiście ruszyłyśmy przed siebie czerwonym szlakiem. Zaparkowałyśmy tuż przy dyżurce GOPR i pan ratownik podczas wieczornego spaceru z psem zaczął nas lekko przepytywać, co my tutaj robimy? Kiedy usłyszał ogólną koncepcję tego projektu i ile już z nami zapytał : Jak mogę wam pomóc? Ale grzecznie podziękowałyśmy, powiedziałyśmy, że zaraz idziemy skorzystać z pobliskiej toalety w knajpce, później kolacja na macie( w menu był dziś zalewany makaron ze szpinakiem) i spać. Na co on wypowiedział magiczne słowa: MAMY PRYSZNIC, po których oczy nam się zaświeciły i tej propozycji nie szło odmówić. Dziękujemy.

Dzień 6.

Do kolejnego punktu- Przełęczy Tąpadła, z której ruszałyśmy na Ślężę718 m n.p.m.  żółtym szlakiem, przejazd zajął 49 minut.  Ślęża to bardzo popularne miejsce wśród biegaczy i rowerzystów, od rana na szlaku można spotkać osoby na treningu lub przygotowujące się do zawodów i zamienić z nimi klika miłych słów. Kolejna nasza zdobycz to Waligóra 986m n.p.m., zatrzymać się można przy PTTK ANDRZEJÓWKA, wejście zajmuje ok 15  do 30 minut(w zależności od tempa) jednak nie jest to takie hop siup, ponieważ maszerować trzeba cały czas pod górkę niemalże pionowo. Dwa następne szczyty to Chełmiec 869m n.p.m. – wejście z Boguszowa i Skalnik 945 m n.p.m. trasa rozpoczyna się z Czarnowic. O ile przy pierwszym podejściu świeciło słońce i był spory upał, o tyle przy drugim rozpoczęły się takie grzmoty, że tempo wejścia, a ty bardziej zejścia, a raczej ewakuacji było zawrotne.

Na zdjęciach ze Szczytu oczy jak pięć złotych. Tego dnia miała być jeszcze Śnieżka, ale z racji tego, że nad Karpaczem rozbłyskało się jeszcze bardziej niż w Rudawach Janowickich, poszłyśmy spać ok 18.00 by wstać rano i o 3.00 ruszyć na Śnieżkę. To jednak nie koniec przygód na ten dzień. Wyszłam do auta po mapy, Monika poszła się kąpać, ja nie wzięłam klucza, bo zapomniałam, że klamka do drzwi wejściowych jest zatrzaskowa. Pan właściciel pojechał sobie do sklepu(oprócz nas dwóch nikogo więcej nie było w budynku), więc stałam na deszczu w piżamie i czekałam prawie 40 minut aż Monia skończy się kąpać i może zorientuje, że dość długo mnie nie ma.

Dzień 7.

Mimo, że o niezbyt łaskawej godzinie, nie jest głęboką traumą gdy kładziesz się spać o 18.00. Czarnym szlakiem zaczęłyśmy podejście na Śnieżkę(jeszcze przed wschodem słońca) i po chwili usłyszałyśmy jakieś krzyki i dziwne odgłosy. Początkowo myślałyśmy, że to zwierzęta, jednak im bliżej, tym odgłosy robiły się bardziej ludzkie. Okazało się dwójka miejscowych po imprezie szuka trzeciego miejscowego(zostańmy tylko przy miejscowym…choć odrobinę nasuwa mi się określenie z wiersza Tuwima), bo gdzieś im zaginął. Na szczęście odnalazł się po ok. 15 minutach naszej wędrówki w górę, poinformowałyśmy go, że koledzy czekają na dole przed wejściem na szlak i ruszył w ich kierunku lekko chwiejnym krokiem. Mimo to nic nie przesłoniło nam widoków jakie podziwiałyśmy i chyba najpiękniejszego wchodu słońca, który do tej pory widziałam. Po zejściu pojechałyśmy na Rozdroże Izerskie, by zacząć zdobywać 26. szczyt Wysoką Kopę 1126 m n.p.m. W notatkach z podróży mam zapisane tak: „ Na rozdrożu pod Zawaliskiem droga skręca ostro w prawo, zielony szlak łączy się z czerwonym”, dodam jeszcze, że żeby znaleźć wierzchołek należy za wiatą podążać ścieżką, która nie jest oznakowana. Zatem kiedy ujrzycie drewnianą wiatę po lewej stronie, nie idźcie dalej szlakiem tylko za wiatę , jakby w krzaczki. Ostatni po stronie zachodniej szczyt Skopiec 724 m. n.p.m. – wymarsz z Komarna. Dość krótkie wejście, coś co może was po drodze zainteresować to nietuzinkowa instalacja z obuwia wszelkiej maści. Zaraz po zejściu obrałyśmy kierunek Tatry, z przerwami na kąpiel i krótką drzemkę w Dąbrowie Górniczej, a później niestety jeszcze na stacji benzynowej przed Krakowem. Organizm chyba potrzebował dłuższej regeneracji. Mimo, że niby umknęło nam okno pogodowe stwierdziłam, że i tak podejmiemy próbę, najwyżej dojdę tylko do Popradzkiego Plesa, bo tym razem zdecydowałam o wejściu od strony słowackiej. Dlaczego? Dlatego, że jest bardziej nasłoneczniona i była większa szansa, że śniegu tam jest mniej niż po polskiej stronie.
Ostatni szczyt. Wejście rozpoczęłam ok. godziny 9.00 razem z dwoma byłymi wojskowymi, którzy szli do schroniska pod Rysami, zapytali tylko czy mam kondycję, żeby z nimi wchodzić, odparłam, że chyba mam. Po drodze miła rozmowa w języku angielsko-polsko-słowackim i po godzinie chłopaki powiedzieli, żebym jednak szła sama, bo oni tak szybko nie dadzą rady 😀 i że widzimy się w schronisku, czyli kondycja jednak była. W słonecznej aurze dotarłam na 2250 m. n.p.m. 250 m od szczytu, dalej iść i tak nie mogłam, ponieważ szlaki od słowackiej strony powyżej schronisk czynne są dopiero od 15. czerwca. Siadłam więc na chwilę pod schroniskiem, podelektowałam  się widokami, ciszą i satysfakcją, że jednak dałam radę. Nagrałam krótkie podziękowania ze szczytu i zrobiłam odwrót, bo chmurki zaczęły się gromadzić w stadzie. Dochodząc do Popradzkiego Plesa pogoda się już skwasiła, więc można powiedzieć, że jednak okno pogodowe czekało na mnie. To już koniec tej przygody, podsumowując 27 szczytów Korony Gór Polski + 2250m n.p.m. z 28 góry w 7 dni 6 godzin i 15 minut.  Do tego za kierownicą ponad 2500 km, niezliczona ilość zjedzonych batonów i kabanosów z chlebem tostowym. Monika w tym czasie zrobiła 18 szczytów i mam wrażenie, że gdzieś w ukryciu przede mną, między drugim a trzecim dniem przeszła kurs logistyka, supportowca i partnera górskiego. Dzięki Monia jeszcze raz za wszystko. Poniżej wypiszę wam jeszcze listę niezbędnych rzeczy, które warto zabrać ze sobą na taka wyprawę, oraz przedstawię krótką lekcję geografii, w jakich górach znajduje się dany szczyt. Zanim jednak to nastąpi chcę zaznaczyć, że w tym roku również startuję po KGP, jednak nie po to by na siłę zdobyć całe 28. szczytów lub poprawiać rekordy. Jadę raczej jako przewodnik, by pokazać te wszystkie piękne miejsca mojej drugiej połowie, która pojawiła się w moim życiu tuż po koronie. Z którą zamierzam ruszyć we wspólną drogę nie tylko na górskie szlaki i mam nadzieję, że zawsze będziemy szli nie tylko obok siebie, ale będziemy również patrzeć w tym samym kierunku.

Też tak macie, że jak jesteście w miejscach, które was zachwycają to zaraz chcecie się nimi podzielić z najbliższymi?

Mam nadzieję, że ta relacja choć trochę będzie wam pomocna, następny opis nie będzie już taki długi, obiecuję.

Lista rzeczy: śpiwór, mata, mały podręczny plecak (najlepiej z bukłakiem, klapki, leki które tolerujemy (na ból głowy, zatrucia pokarmowe, wapno, maści na ból mięśni i otarcia, woda utleniona, coś przeciw komarom i kleszczom), bandaże, plastry, folia nrc, ciuchy krótkie długie, przeciwdeszczowe, obuwie min. dwie pary, jedzenie które lubimy i które długo wytrzyma (lyo, batony, kabanosy, owsianki, woda, kuchenka turystyczna, podręczna kosmetyczna, chusteczki nawilżane, powerbank, czołówka, worki na śmieci, podręczny zestaw kuchenny, suszarka do włosów (głównie po to by wysuszyć mokre buty), raczki.

Lekcja geografii:

Łysica – Góry Świętokrzyskie
Tarnica- Bieszczady
Lackowa – Beskid Niski
Radziejowa – Beskid Sądecki
Wysoka – Pieniny
Turbacz – Gorce
Mogielica – Beskid Wyspowy
Lubomir – Beskid Makowski
Babia Góra – Beskid Żywiecki
Czupel – Beskid Mały
Skrzyczne – Beskid Śląski
Biskupia Kopa – Góry Opawskie
Góra Kłodzka – Góry Bardzkie
Rudawiec – Góry Bialskie
Kowadło – Góry Złoty
Śnieżnik – Masyw Śnieżnik
Jagodna – Góry Bystrzyckie
Orlica – Góry Orlickie
Szczeliniec Wielki – Góry Stołowe
Wielka Sowa – Góry Sowie
Ślęża – Masyw Ślęży
Waligóra – Góry Kamienne
Chełmiec – Góry Wałbrzyskie
Rudawy Janowickie
Śnieżka – Karkonosze
Wysoka Kopa- Góry Izerskie
Skopiec – Góry Kaczawskie
Rysy – Tatry