Skip to main content

Wracam chętnie do chwili i pamiętam pierwszy raz…pierwsze spotkanie, jak podróż w nieznane. Siedzieliśmy wpatrzeni, tak jak dzieci, które jeszcze nic nie wiedzą. Można się posłużyć tym fragmentem piosenki zespołu IRA, by opisać pierwsze odczucia związane z nasza przeprowadzką do Bergen. Nie planowaliśmy tego zbyt długo. Po naszej wyprawie dookoła Polski, budżet skurczył nam się do zera, więc chcąc go szybko podreperować postanowiliśmy, że zostaniemy emigrantami zarobkowymi. Wahaliśmy się między Szwajcarią, a Norwegią, bo to dwa kraje, które chcieliśmy poznać. Ostatecznie padło na Norwegię, a rzutem na taśmę na Bergen. Drugie co do wielkości miasto Norwegii liczące około 260 000 mieszkańców. Być może nam wydawać się śmiesznie mało jak na drugie co do wielkości, ale cała Norwegia nie jest zbyt licznie zaludniona, a odległości między miastami są na tyle duże, że w każdym większym mieście znajdują się usługi jak z małej stolicy. Każde z miast musi być samowystarczalne, bo odległość między jednym a drugim to nie jest 50 czy 100km.

I tak po raz pierwszy jadąc tramwajem z lotniska do centrum miasta, pamiętam, jak głowa latała mi z jednej strony na drugą, bo już na samej tej trasie widoków jest co nie miara, a wszechobecne góry otaczające Bergen, powodują, że oczami wyobraźni widzisz siebie już na każdym ze zdobytych szczytów. Ale za nim się tam wespniemy, zajrzyjmy na chwilę do centrum miasta.
Bryggen to zabytkowa dzielnica w samym sercu Bergen, znajdujących się na nadbrzeżu zatoki Vagen. Pierwsze konstrukcje powstały najprawdopodobniej w 1100 roku. Początkowo były traktowane jako magazyny, gdzie trzymano zboża i ryby. Nie oszczędzały ich tez pożary. Na szczęści udało się je ocalić i odbudować. Od 1979 Bryygen znajduje się na liście światowego dziedzictwa narodowego UNESCO. Dziś budynki cieszą oczy turystów, znajdują się w nich puby, restauracje muzea i sklepy z pamiątkami, z których każdy może zabrać na pamiątkę miniaturkę złączonych ze sobą trójkątnych, kolorowych domków w postaci magnesu czy pocztówki.

Po jednej stronie zatoki możemy zaobserwować bardziej tradycyjna architekturę, po drugiej zaś wyrastają nowoczesne budynki, które jednak mimo niedawnego powstania współgrają z otoczeniem, a wieczorami podświetlając zatokę, dodatkowo podkreślają obraz otoczenia. Prócz pubów i restauracji, które od godzin popołudniowych cieszą się popularnością, w Bergen królują kawiarnie. Narodowe potrawy Norwegii to hot dog i bułki cynamonowe. O ile te pierwsze nie bardzo przypadły mi do gustu o tyle w wypieki to oni potrafią. Przeważnie we wszystkich kawiarniach, sklepach czy kioskach z kawą słodkie bułeczki wypiekane są na miejscu. Kiedy mieszkałam jeszcze w Polsce takie smakołyki mnie nie ruszały, a teraz ledwo się powstrzymuje, żeby ich nie zjeść. Mam już nawet mapę moich ulubionych kawiarni.

No to jak już pokręciliśmy się trochę po mieście, to teraz możemy wrócić do tego co najważniejsze. Góry. Siedem szczytów otaczających miasto, a w rzeczywistości dużo więcej, natomiast siedem głównych wytyczonych by określić jakieś ramy. Jest nawet coroczny przemarsz zahaczający o wszystkie siedem szczytów. Jest to pewnego rodzaju forma zawodów, można zapisać się do udziału, otrzymuje się numer startowy, a po ukończeniu dyplom. Po drodze ustawione są „punkty kontrolne” przez mieszkańców, którzy chcą wspomóc zawodników np. wodą lub takich którzy chcą ich nakarmić, a jednocześnie zarobić. Można częstować się jedzeniem, a płacić za nie można vippsem, czyli na nr telefonu. Wyścig ten najczęściej przypada na końcówkę maja, kiedy dni są już długie i można maszerować od wczesnego świtu do późnego zmierzchu. Choć mogłoby się wydawać, że najlepszym momentem do takich eskapad jest czerwiec, kiedy to występują białe noce, czyli noc, a właściwie szarówka trwa dwie, trzy godziny w ciągu doby.

Najwyższy i najbardziej znany szczyt w mieście to Ulriken mierzący 634m n.p.m. Od razu spieszę was uspokoić, jeśli komuś wydaje się to niewiele, a dodam, że pozostałe szczyty są średnio o połowę niższe, mimo to jest co robić na tych górkach. Czasem na odcinku dziesięciu kilometrów możemy natrafić na 750 m przewyższeń. Samo Ulriken też nie jest łatwym kąskiem, bowiem najbardziej popularną ścieżką dotarcia na szczyt, prócz wagonika kolejki, są schody, których stopnie niekiedy sięgają mi przed kolano. Najczęściej trudność tej trasy możemy dostrzec, kiedy już schodzimy, a z przeciwnego nam kierunku słychać chóralne sapanie wchodzących. Jest też druga trasa, którą bardzo lubię, nieco dłuższa, mniej stroma, ale za to widokowo nie ma sobie równych. W miesiącach letnich możemy poczuć się trochę jak w Bieszczadach, trochę jak w słowackiej części Tatr, a zimą, kiedy mgła spowija prawie cały widok, jak na innej planecie. Na każdym etapie wędrówki można wybrać sobie dalszy szlak o różnym stopniu trudności, ponieważ góry tu, w odróżnieniu do naszych okryte są siecią szlaków turystycznych, jednak należy zachować czujność, bo nie są one tak dobrze oznakowane jak u nas.

Po dotarciu na górę możemy delektować się kawą, cynamonką i widokiem na panoramę miasta lub góry, w zależności, z której strony zajmiemy stolik w kawiarni. Ulriken na szczycie oferuje nam wiele różnych atrakcji. Można tu zjeżdżać tyrolką, wspinać się na pobliskich od kawiarni skałkach, urządzić wieczór jogowy czy wieczór kawalerski. Można się też rozpędzić i z Ulriken przejść do Floyen. Trasa liczy 14 kilometrów, ponad 1000up i zajmuje z okręcaniem głowy naokoło i robieniem zdjęć 5 godzin. Wynika to z tego, że trasa nie należy do najłatwiejszych technicznie i poza tym idziesz z wywieszonym jęzorem i wybałuszonymi oczami nie tylko ze zmęczenia, ale z niedowierzania jakie widoki masz przed sobą. Ciekawostką jaką zaobserwowałam idąc tym szlakiem jest to, że na jednym tym masywie naliczyłam aż pięć różnych aktywności fizycznych uprawianych tego dnia: trekking, bieganie, wspinaczka, jazda na biegówkach i jazda na rowerze. Ludzie tu mieszkający lubią w sporty i aktywność i da się to zauważyć każdego dnia. Kiedy to widzisz spacerujących bez względu na pogodę, wiek czy inne czynniki, które mogłyby potencjalnie kogoś zniechęcić.

Floyen – drugi z siedmiu szczytów okalających Bergen. Znacznie łagodniejszy i niższy od swojego poprzednika, liczy bowiem 320m n.p.m. lecz oba te szczyty łączy to, że możemy na nie, prócz piechtobusem, dostać się również kolejką. Do zdobycia pozostałych pięciu musi nam już wystarczyć siła naszych mięśni. Na piku znajdują się kawiarnie, sklepy z pamiątkami, miejsce na grilla, miejsca rowerowe, plac zabaw, las trolli, a pięć minut drogi od szczytu jezioro z infrastrukturą biwakową. Dodatkowo w okresie wakacyjnym możemy „pokajakować” bezpłatnie nad tym jeziorkiem. Sprzęt i kamizelki dostajemy w punkcie, którym zarządza miasto, wystarczy tylko ustawić się w kolejce, bo chętnych na tą atrakcję nie brakuje.

Z siedmiu otulających miasto szczytów do zdobycia pozostał nam tylko jeden. Szczerze mówiąc nie mogę się już doczekać, ponieważ za każdym razem, kiedy zdobywamy nowy szczyt z tej norweskiej korony, mocno zaskakuje nas struktura szlaku. Praktycznie na każdym możesz liczyć na zupełnie inne podejście, zupełnie odmienną trasę i zupełnie inne wrażenia. Ostatnia ze zdobytych gór na która wchodziliśmy, zaskoczyła poziomem nachylenia i mocno skałkowym wyściełaniem trasy. Z kolei na przykład wspomniane już wyżej Floyen urzeka swoją rozłożystą roślinnością. W okresie letnim możesz poczuć się jakbyś spacerował po parku umiejscowionym gdzieś na wysokości. A na ten przykład zdobywając Rundemanen w cieplejsze dni lepiej przygotować krem z filtrem i nakrycie głowy, gdyż czeka nas wędrówka na otwartym terenie. Jedno jest pewne, przez to, że flora tu jest tak zaskakująca i różnorodna, a szlaki mają niemal niewyczerpalne kombinacje dotarcia do szczytu nie odczujemy znudzenia chodząc po paśmie De syv fjell.

Kolejne co możemy przyjąć za pewnik to pogoda. Pewne jest, że nigdy nie wiesz na jaką pogodę trafisz, bowiem jednego dnia możesz natrafić tu na wszystkie cztery pory roku, zmieniające się godzina po godzinie. Jednak myśląc o pogodzie w Bergen, warto nastawić się na deszcz. Jest to dość często występujący tu gość. I z góry dodam, że parasol to kiepski pomysł, lepiej od razu przywdziać coś przeciwdeszczowego, bo tutaj deszcz nie pada z góry on zacina z każdej strony. Kiedyś na mieście powstały nawet automaty z parasolami, ale nie zdały egzaminu na tutejszym, tańczącym wkoło opadzie. Poza tym średnio jest tu ok. 200 dni deszczowych w roku. Jednak niech was to nie zrazi. Nie pada on całymi dniami, a widoki gór i różnorodność miasta potrafią wynagrodzić nawet ten dyskomfort.

Czy zatem Ono jest ze snu? Sądzę, że pod wieloma względami tak. Zwłaszcza dla kogoś kto kocha naturę, a jednocześnie potrzebuje bliskości miasta.

Przydatne informacje:

  • bezpośrednie loty z Polski do Bergen – Gdańsk, Katowice, Kraków
  • transport z lotniska: Bybane(tramwaj jadący przez całe miasto do centrum.) Jednorazowy przejazd to koszt 40 NOK. Lepiej jednak wykupić kartę na tygodniowy przejazd za 220NOK i uprawnia ona do poruszania się wszystkim środkami lokomocji miejskiej(tramwaj, autobus, tramwaj wodny)
  • hostel: ok. 250 NOK za noc
  • średnie ceny kawy i słodkiej bułki: kawa 35-50NOK, bułka 30-50 NOK
  • średnia cena obiadu od 100 do ….NOK (polecamy pyszne zupy w Daily Pot. Treściwe, dodatki do wyboru, opcje mięsne i wege. Największa porcja zupy dla mnie nie do przejedzenia. Mój Stary ledwo wciska – a koszt to 159 NOK. Zwykle średnią się dobrze najadam, kosztuje 129NOK. Chyba, że jeszcze mam ochotę na ciasto i kawę, wtedy biorę małą za 99NOK
  • warto zabrać: butelkę do wody, (ponieważ wodę tu można pić z kranu i jest ogólnie dostępna, wystarczy mieć coś w co można ją wlać), apteczkę(sporo leków czy suplementów jest tu na receptę, które u nas dostępne są bez. Poza tym ceny medykamentów są dość wysokie. Warto spakować choćby żel przeciw urazom, leki na przeziębienie lub niezbędną podczas wędrówek folię NRC)
  • miejsca na namiot: bezpłatne. Śmiało możecie przyjeżdżać i rozbijać się po okolicznych górkach.

Gdybyście potrzebowali przewodnika lub informacji na temat, którego tu nie ujęłam, to śmiało piszcie na nasze insta @wdrodzedopl lub fb W drodze do